niedziela, 1 kwietnia 2018

Życie po raku - cz. 2. Chemioterapia

Mimo oporów, postanowiłam, że przejdę chemię. Nie wiedziałam, jak mój organizm zareaguje, ale nie zrezygnowałam z pracy. Moja lekarka była bardzo zdziwiona i zaniepokojona. Umówiłyśmy się, że jak będzie bardzo źle, to wyśle mnie po prostu na zwolnienie. Zgodziła się też na moje weekendowe pobyty, tak, żebym w poniedziałek mogła być już w pracy. To było ostre tempo. Przez pól roku moje życie ograniczało się do pracy-domu-szpitala. Taki mój osobisty trójkąt bermudzki. W piątek lądowałam na szpitalnym łóżku z ulgą, że mogę odpocząć. W trakcie czułam się różnie - były dni, że czułam się bardzo źle i chemię trzeba było przekładać. Mimo to, cały czas pracowałam. To było bardzo mobilizujące i działało lepiej niż terapia: miałam zadania do zrobienia, spotkania i dokumenty, więc musiałam się zmobilizować, "ogarnąć", wyjść z domu i zrobić to, co do mnie należało. Nie miałam po prostu czasu myśleć o swojej niedoli. Wsparcie, jakiego doświadczyłam ze strony lekarzy, mojej szefowej i niektórych współpracowników dawało mi siłę i poczucie względnego bezpieczeństwa. Dzięki temu CHCIAŁAM poradzić sobie z sytuacją. W szpitalu spotkałam tylko jedną panią, która prowadziła firmę ze szpitalnego łóżka. :) Jednak zdecydowanie więcej było osób, które bardzo przeżywały swoją sytuację i leżąc, patrzyły w sufit. Podczas któregoś pobytu moja współlokatorka, po bacznej obserwacji, stwierdziła, że jej pójście na długie zwolnienie to był chyba błąd, bo przez to bardziej skupia się na swoim stanie. Rzeczywiście coś w tym było. Dziś myślę, że skoro coś takiego nam się przydarza i fakty są, jakie są, najlepszym wyjściem jest uznać, że jest to kolejne (choć bardzo trudne) zadanie do wykonania i opracować najlepszą strategię poradzenia sobie z tym. Mogą w tym pomóc lekarze, psycholog (również ten dostępny w szpitalu), przyjaciele, książki na ten temat, czy blogi osób, które to przeszły (tak jak np. ten!) itp. Okazuje się, że możliwości wsparcia jest naprawdę sporo. Ale więcej o tym w następnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz