niedziela, 25 marca 2018

Życie po raku - cz.1. Jak to się zaczęło?

Na początku 2015 r. byłam osłabiona. Kiedy poprosiłam lekarkę o skierowanie na podstawowe badania, ta uznała, że nie ma takiej potrzeby. Jedyne, co udało mi się uzyskać, to skierowanie na profilaktyczną kolonoskopię. Termin: koniec października. Grzecznie doczekałam wyznaczonego terminu, mimo bólu brzucha. Już podczas badania lekarz stwierdził, że to rak. 
Machina ruszyła: karta DILO, kolejne badania, w listopadzie operacja usunięcia guza jelita grubego, jeszcze więcej badań i konsultacji. W grudniu lekarze zdecydowali, że konieczna jest chemioterapia. Okazało się, że oprócz guza jelita był jeszcze guz w wyrostku robaczkowym. Zgarnęłam "pulę". Czułam się jak na diabelskim młynie. 
Po operacji, kiedy byłam na długim zwolnieniu, mój stan psychiczny z dnia na dzień się pogarszał. Ponieważ zazwyczaj nie cackam się ze sobą, dość szybko przeszłam w swoich rozmyślaniach do najgorszego scenariusza: swojej śmierci. Kiedy już z grubsza wszystko zaplanowałam, wydałam dyspozycje ("Kochanie, chcę kamień polny zamiast nagrobka.") i popłakałam nad swoim losem, uznałam, że teraz już spokojnie mogę wziąć się do jakiejś pracy. Po drodze jeszcze zaliczyłam odmę, z której podniosłam się w ciągu trzech dni i wróciłam do pracy. Myślałam konkretnie i do sprawy podeszłam zadaniowo. Przyjęłam fakty do wiadomości i zaczęłam się zastanawiać, czy wziąć chemię: rozmawiałam z różnymi osobami na temat najlepszych rozwiązań, konsultowałam się z m.in. lekarzami z Poznania i Warszawy, czytałam i słuchałam specjalistów od naturalnych terapii, czytałam wszystko na ten temat, co wpadło mi w ręce. Pytałam też innych, jak przechodzili chemię. Miałam wrażenie, że wypłynęłam na głęboką wodę, ale kiepsko mi idzie pływanie - fale co rusz mnie zalewają. Ostatecznie, pod wpływem niepozornych słów przyjaciela, podjęłam decyzję o chemioterapii. 
W tym czasie najtrudniejsze było dla mnie poinformowanie o moim stanie bliskich i przyjaciół, czy bliskich współpracowników. Obawiałam się, że to może być zbyt wielki ciężar dla nich, że ja mogę stać się dla nich takim ciężarem. Mimo to chciałam, żeby wiedzieli. Nie potrafię kłamać czy udawać i nie chciałam brać na siebie takiej kombinatoryki, tracić na to czas i energię. Potrzebowałam skupić się na sobie i zrobić to, co będzie dobre dla mnie i mojego zdrowia. Z takim nastawieniem weszłam  do "króliczej nory".

(Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Alicja_w_Krainie_Czar%C3%B3w)

3 komentarze:

  1. Anetko, czekam na dalszy ciąg. Prawdziwa z Ciebie Siłaczka. Dobrze, że dzielisz się swoją historią. Wiem jaka ja byłam zagubiona kiedy usłyszałam swój wyrok. To było wiele lat temu i udało się wyjść z tego cało. Jedno jest pewne, wszyscy "po" stajemy się silniejsi. Tylko ten strach będzie już zawsze ze mną. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za słowa wsparcia. Wiem, że takie informacje są potrzebne właśnie po to, żeby czuć się mniej zagubionym. Piszesz, że "wszyscy 'po' stajemy się silniejsi". Nie wiem czy wszyscy. Ja na pewno odnalazłam w sobie siłę, o którą bym się nie podejrzewała. Czasem wystarczy z kimś porozmawiać, żeby było lepiej...

      Usuń
    2. Aniu, a co Ci pomogło poradzić sobie z tą sytuacją?

      Usuń