piątek, 25 marca 2011

"Carpe diem!" - łatwo powiedzieć...

Od jakiegoś czasu "przerabiam" temat radości z życia. Zastanawiam się, czy ja i ludzie wokół potrafimy cieszyć się tym, co życie przynosi. Doszłam do wniosku, że starożytna idea współcześnie przybrała formę hedonizmu, często pojmowaną jako "skóra, fura i komóra". Jednak to nie jest to samo. Można zaobserwować dwie główne postawy: jedni skupiają się na doraźnych celach i to często tych materialnych; drudzy - niezadowoleni ze swojej obecnej sytuacji życiowej, ciągle czekają na lepsze czasy (lepszą pracę, lepszą pogodę, aż dzieci dorosną, aż mąż/żona się zmieni itd.). Ale - jak to już ktoś mądry zauważył - żyjemy dziś. Przeszłość już jest za nami i nie wróci, a przyszłości jeszcze nie ma, jeszcze się nie wydarzyła. Do dyspozycji mamy tylko 'dziś'. Dla mnie epikurejska idea carpe diem jest bardzo cenna i często pozwala mi spojrzeć na to, co się dzieje jak na dar. Bo dopiero z perspektywy czasu możemy ocenić, czy jakieś wydarzenie (postrzegane początkowo jako negatywne) służyło naszemu rozwojowi, czy też nie. Kiedy tak siądę sobie w kąciku, pomyślę o ludziach, których do tej pory spotkałam i o tym, ile dobra doświadczyłam od nich, odczuwam wdzięczność. Nauczyłam się pilnować siebie i cieszyć się tym, co mam i zarazem stawiać sobie ambitne cele, realizować marzenia. Jedno nie wyklucza drugiego. Dobrze oddaje to powiedzenie Casey'a: "Keep your head in the sky and your feet on the ground".
Zastanawiam się również, jak objawia się radość życia; po czym ją poznać. Czy wystarczy nieustannie się uśmiechać? Milczeć o swoich kłopotach? Kiedy przychodzę do pracy, koleżanki często pytają, czy się już obudziłam albo na co/na kogo jestem od rana zła. I czasem mam "focha". Ba, nawet "focha z przytupem" (nie lubię rano wstawać!!!!). Ale mimo to czuję się spełnioną i w gruncie rzeczy szczęśliwą kobietą. Widać więc po raz kolejny, że pozory mogą mylić. Smutna mina nie zawsze świadczy o tym, że ktoś jest nieszczęśliwy. Znam przypadki (samych mężczyzn), że jednego dnia wygłupiali się z dziećmi, bawili się i śmiali, po czym wieczorem popełnili samobójstwo. Strach pomyśleć, co się kryło pod uśmiechami.
Kolejne pytanie, które mi się nasuwa: czy w ogóle powinniśmy pokazywać światu, innym, że jesteśmy zadowoleni ze swojego życia? Może lepiej zachować to dla siebie?
Ciekawa jestem jak to wygląda u Was? Czy doświadczacie radości życia? Jeśli tak, to jak to się objawia? A może macie jakieś swoje sposoby, żeby przywołać ten stan?