środa, 5 lutego 2014

Historia kołem się toczy

Kontynuując temat 'dobrej pracy', publikuję dziś post Klaudii Matyjaszewskiej, której doświadczenie uważam za cenne w kontekście rozważanej sprawy.
Ostatni rok mojego życia był pełen zmian, zawirowań i wątpliwości. Zeszłam ze ścieżki, żeby po roku na nią wrócić, ale od początku.
Jako dziecko pytana o to, kim chce zostać, automatycznie odpowiadałam: stomatologiem. Praca dentysty zainteresowała mnie tak mocno, że fascynacja tym zawodem trwała dość długo. W zasadzie do momentu, kiedy zaczęłam uczyć się chemii i cóż, okazało się, że moje minimum chemiczne ledwo wystarcza do zaliczenia tego przedmiotu w szkole. Pogodziłam się z byciem humanistką, zresztą język polski był jednym z moich ulubionych przedmiotów. Zaczęłam pisać do szkolnej gazetki i wtedy postanowiłam, że zostanę dziennikarzem.
Ukończyłam jedną z lepszych polskich uczelni (zgodnie z aktualnym rankingiem 9. w kraju) i automatycznie dostałam pracę w zawodzie. To było spełnienie marzeń. Lubiłam swoją pracę, ale im dłużej przebywałam w redakcji, tym miałam więcej wątpliwości. Po pierwsze pieniądze – niby nie najgorsze, ale nieregularnie wypłacane (poślizg 2-3 tygodnie). Dalej szef, który ani o byciu szefem, ani o byciu dziennikarzem nie miał pojęcia. Mało tego, jego stosunek do pracowników był często niestosowny, a słowa kierowane w stronę podwładnych nie miały nic wspólnego z wykonywaną pracę. Jako taki łagodny przykład mogę przytoczyć zdanie „znajdź sobie alfonsa”, choć wyrwane z kontekstu nie dla wszystkich może zabrzmieć tak niestosownie jak dla mnie. Nagromadzenie różnych czynników sprawiło, że odeszłam z redakcji w poszukiwaniu lepszego.
W międzyczasie zapisałam się na studia z zakresu marketingu i zarządzania. Miałam świadomość, że ten kierunek nie zapewni mi atrakcyjnej posady, ale nie ukrywam, że zrobiłam to dla papierka, a sam kierunek wydawał się łatwy do przejścia.
Bezrobotna byłam do marca. Jak na nasz rynek pracy i fakt, że na pracowników z moim wykształceniem nie ma zapotrzebowania, to duży sukces. Trafiłam to podrzędnej agencji reklamowej. Okres próbny, wiadomo – na czarno i za śmieszne pieniądze. Szkoda tylko, że później niewiele się zmieniło. Pieniądze były jeszcze niższe, wymagania rosły, a na porządku dziennym były uwagi typu „za mało wykorzystujemy Twoją wiedzę”. Myślę, że wykorzystywali mocno. Swoim samochodem woziłam szefa na różne spotkania (na których często moje pomysły były prezentowane jako autorskie szefa). Oczywiście nikt nie zwracał mi za paliwo, ani za wykonywane telefony. No ale czego nie robi się dla pracy? W momencie, kiedy zorientowałam się, że zarobki pozwalają na pokrycie kosztów benzyny i pilnych rachunków – postanowiłam odejść. Płynnie, z dnia na dzień, trafiłam do korporacji.
Miałam pozornie bardzo atrakcyjną pracę – rzecznik prasowy w pewnej firmie zajmującej się odnawialnymi źródłami energii. Zarobki super, zakres obowiązków przyjemny, pracę dziennikarzy znam, wydawało mi się, że wreszcie mam swoją wymarzoną firmę. Jedyną wadą była śmieciowa umowa, ale nie można mieć wszystkiego. Ostatniego pracodawcę mogę porównać do jabłka o pięknej czerwonej skórce, niestety z robakiem w środku. Co nie działało? Po pierwsze komunikacja, jako rzecznik często nie byłam informowana o tym, co dzieje się w firmie, a co najśmieszniejsze o niektórych sprawach dziennikarze wiedzieli przede mną. Szef nie miał pojęcia na czym polega praca rzecznika, a problemy najlepiej, gdyby dało się zamieść pod dywan. Raz nawet dostałam zakaz wypowiadania się, bo widocznie lepiej milczeć, niż próbować się bronić. Po drugie, bardzo istotna dla mnie kwestia – terminowa wypłata wynagrodzeń. Jako przykład posłuży mi końcówka roku. Umowa określała wypłatę wynagrodzenia 10 (co nigdy nie nastąpiło). Dokładnie 24 grudnia dostałam połowę wypłaty za listopad. Dziś mamy 22 stycznia, a ja nadal czekam na wynagrodzenie za drugą połowę listopada i za cały grudzień. I coraz częściej się zastanawiam, co z tymi naszymi firmami jest nie tak?
W grudniu dostałam propozycję powrotu do redakcji, z której skorzystałam. Co ciekawe, 7 stycznia 2013 roku byłam ostatni dzień w pracy, a 7 stycznia 2014 - pierwszy. Potrzebowałam okrągłego roku, żeby docenić to, co miałam wcześniej, czyli umowę na pełny etat i możliwość wykonywania pracy, którą lubię.
Strasznie się rozpisałam, ale na zakończenie chciałam odnieść się do wyznaczników „dobrej pracy”, o których pisała pani Aneta. Z dwoma ostatnim się zgadzam, natomiast pierwszy troszkę zmodyfikuję. Oczywiście chciałabym zarabiać dużo, jak każdy, ale znając realia i identyczne doświadczenia moich znajomych, dziś liczy się dla mnie co innego. Mianowicie praca powinna być płatna regularnie. Bo nie ważne czy zarabiam 800 zł, 1600 zł, czy 2500 zł. Jeśli wiem, że przysłowiowego 10 dostaję pensję, to mogę zaplanować jak ten miesiąc przetrwać. W innej sytuacji jest to trochę trudne, zwłaszcza przy niskich dochodach.  Moim zdaniem problem rynku pracy i nieuczciwych pracodawców jest tak duży, że można byłoby napisać o tym całą książkę. Ale warto dyskutować, bo może dzięki temu uda się coś zmienić. 

2 komentarze:

  1. I co to za życie jak za pełno etatową pracę możemy tylko "przetrwać".
    Ostatnio miałam ciekawą rozmowę kwalifikacyjną... mimo zaproszenia mojej osoby po ówcześniejszym wysłaniu CV z bardzo dokładnym przebiegiem mojej kariery zawodowej, dowiedziałam się, że jestem za stara (a mam 27 lat) no i nie mam kwalifikacji (a raczej mam za wysokie na to stanowisko pracy) i pytam się po co była ta rozmowa? Nie było to stanowisko na które mieli obowiązek zapraszania wszystkich aplikantów.
    A z wykształcenia jestem psychologiem. I Pani Aneto możemy zorganizować jakieś spotkanie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. W kontekście postu Klaudii i komentarza Czytelniczki, obserwując to, co się dzieje z niektórymi pracodawcami, zastanawiam się czy nie stworzyć takiej listy pracodawców, którzy szanują pracowników, i opublikować.... Warto promować dobre wzorce, bo kiepskich przykładów jest dość. Takie zachowania częściowo wynikają z tego, że obecnie na rynku pracy to zatrudniający stawiają warunki... Tylko czy pracownicy muszą się godzić na wszystko? Przykład Klaudii pokazuje, że nie.
    Co do spotkania w "realu" - oczywiście. :) Proszę o kontakt na maila.

    OdpowiedzUsuń