Chwilowo straciłam głos. Na szczęście ręce mam sprawne.:) Po intensywnym zawodowo czasie znów odczuwam potrzebę pisania i wracam do swojej wirtualnej przestrzeni tkanej słowami. I dziś post o słowach właśnie.
Język, jakim się ktoś posługuje, świadczy o nim samym. Sprawa wydaje się prosta i dotyczy tzw. kultury języka. Jednak występując publicznie i chcąc dotrzeć do słuchaczy, powinniśmy go dostosować do odbiorcy. Również jeśli chcemy sprowokować słowami do reakcji (wywołać emocje, określone nastawienie), dobrze, by odpowiednio dobrać słowa, nawet jeśli stoją w opozycji do ogólnie przyjętych norm.
W swojej trenerskiej praktyce nie raz się przekonałam, że tzw. "gładkie słówka" sprawiają, że jest miło, jednak nie mają w sobie dość mocy, by pobudzić zmęczonych uczestników. Kluczowa jest tutaj grupa odbiorców: inaczej będziemy mówić do dzieci, inaczej do robotników, a jeszcze inaczej do doktorantów.
Wobec tego mogę sformułować tezę, że język nie zawsze świadczy o jego użytkowniku.
Niedawno w jednej ze starych książek jeszcze z czasów studenckich, która szczęśliwie ocalała z kilku przeprowadzek, znalazłam kartkę z wypisanymi rzadko używanymi słowami, archaizmami. Zdarza mi się ich używać, chociaż za każdym razem spotykam się z pytaniami o znaczenie. Oto niektóre z nich:
- aniżeli, atoli - lecz, mimo to;
- autożyro - helikopter, śmigłowiec;
- balotaż - głosowanie, zwykle tajne;
- bifurkacja - rozszczepienie, rozdzielenie na 2 części;
- chędożyć - przest. czyścić, porządkować;
- diasek - diabeł
- zbiesić się - (moje ulubione) - pogorszyć zachowanie
Czy ww. słowa jakoś o mnie świadczą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz