poniedziałek, 5 listopada 2012

W służbie Jaśnie Pani Oświaty

Wreszcie to powiem: Król jest nagi! Z utrwalonymi mądrościami ludowymi w stylu: "zły to ptak, co własne gniazdo kala", nie przychodzi mi to łatwo w odniesieniu do środowiska, w którym pracuję ponad 10 lat. Tak, jestem nauczycielką. Pracując w oświacie, poznałam wiele interesujących, mądrych osób; sporo się też nauczyłam. Jednak coraz bardziej wzbiera we mnie złość, poczucie bezsilności i marnowania potencjału ludzkiego (zarówno wśród nauczycieli, jak i wśród uczniów) na rzecz coraz większej biurokracji (rządzą procedury), zrzucania wszystkiego, co się da na belfrów pod hasłem: "i tak macie za dobrze...", umywanie rąk różnej maści "kierowników" od odpowiedzialności, niechęci do działania wśród grona pedagogicznego ("bo tak trudno teraz o pracę")... Ok, na razie wystarczy. Bo znowu się nakręcam. 
Mam dość przepraszania wszystkich, że jestem nauczycielką...
Zdarza mi się nie przyznawać do swojego zawodu, żeby uniknąć lawiny żalów, niechęci i narzekania. Zastanawiam się wtedy, dlaczego tak się dzieje. Z jednej strony może to być zazdrość o przywileje, których inne grupy zawodowe nie mają, a z drugiej - fakt, że wiele osób w trakcie swojej edukacji, zostało skrzywdzonych przez osoby rzekomo mądrzejsze, lepiej wykształcone. A potem odbijają sobie na innych. Smutne, kiedy słucham opowieści o ludziach, którzy pracują z dziećmi, a którzy się do tego nie nadają. Trwają dzielnie w obronie "słusznych" wartości, bo chroni ich Karta Nauczyciela... Dyrektor, nawet jak jest zasypywany skargami od uczniów, rodziców, innych nauczycieli (choć to się rzadko zdarza), niewiele może zrobić. Ale i dyrektorzy są różni. 
I w takim oto bagienku wychowujemy naszą młodzież...
Gorzkie to słowa, wiem. Jednak wierzę, że prawda może nas wyzwolić. Marzę, by o tym, co chore i zgniłe w oświacie mówić głośno. Ale o tym, co dobre i wartościowe - również, bez obawy o martwą ciszę, kiedy się wchodzi do pokoju nauczycielskiego.
Do napisania tego postu zmobilizowała mnie książka L. Bojarskiej "Belfer na huśtawce. O autorytecie nauczyciela". Napisana dosadnym językiem, jest jak walnięcie pięścią w stół. Czytając ją, czułam, jak lepiej mi się oddycha. W końcu ktoś bez ceregieli wyraził to, co sama widzę (z małymi wyjątkami). Jakby ktoś otworzył okno w pokoju, w którym czuć stęchlizną i dawno nie było wietrzone - okno w pokoju nauczycielskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz