poniedziałek, 18 listopada 2013

Gra pozorów w internecie i obrzucanie błotem

Gdyby ktoś nas zapytał wprost, czy oceniamy innych po pozorach, wielu z oburzeniem by zaprzeczyło. Różne badania dotyczące chociażby pierwszego wrażenia, mowy ciała i doświadczenie pokazują jednak coś przeciwnego: oczywiście, że oceniamy - po wyglądzie, po samochodzie, po sposobie spędzania wakacji, po ilości "lajków" na Facebooku...
Ktoś, kto odwiedza mój blog po raz pierwszy, może uznać, że budzi niewielkie zainteresowanie i szukać informacji/rozrywki (czy czego tam jeszcze) gdzie indziej. To fakt, niewiele osób się wypowiada w komentarzach, inaczej sprawa wygląda ze statystykami. Ale też nie powstał dla taniego poklasku ani w celach komercyjnych, więc na razie nie widzę powodu, dla którego to miejsce miałoby przestać istnieć. :) 
Nie inaczej ma się sprawa z wydawaniem ocen co do osoby na podstawie kilku zdań opublikowanych w internecie. Cenię sobie możliwość wyrażania opinii, ba - często decyduję się zabrać głos, żeby wziąć pod uwagę inny punkt widzenia albo dostrzec luki w swoim rozumowaniu. Zakładam bowiem, że mogę się mylić, ale nie przekonam się o tym, dopóki tego nie wyrażę i nie dostanę informacji zwrotnej. Warunkiem powodzenia takiej akcji (przez 'powodzenie' rozumiem tutaj możliwość skonfrontowania z odmiennym podejściem lub potwierdzenie własnej wiedzy, co skutkuje poszerzeniem swoich horyzontów i/lub utwierdzanie się w poglądach) jest MERYTORYCZNOŚĆ. 
Co do większości polityków, to już straciłam nadzieję. Jednak są osoby, z którymi - jak uważam - można nawiązać merytoryczną dyskusję. Niestety, czasem na nadziei się kończy. Nie wiem, co jest przyczyną, że niektórzy wolą brnąć w bezpodstawne oskarżenia, szkalowanie i obrzucanie się błotem. Jedyne wytłumaczenie, to problemy psychologiczne takiej osoby i może jakieś traumatyczne doświadczenia... (Zainteresowanym taką forma komunikacji podpowiem, że na Golden Line jest otwarty wątek pt. "Mordopranie".)
Tytuły naukowe, szanowane powszechnie miejsca pracy, epatowanie przywiązaniem do wartości katolickich poprzez walenie krzyżem po głowach, stosowanie nowomowy, ilość lajków, oskarżenia nie poparte dowodami itp. nie robią na mnie wrażenia. Ująć mnie i zaimponować mi może tylko człowiek ze swoim światem, słabościami i atutami, doświadczeniem, ciekawymi poglądami czy zainteresowaniami. Dotarcie do tego, takie "zajrzenie pod podszewkę" wymaga czasu i wysiłku. Jednak wiem, że warto. I nawet nie szkoda mi na to czasu. Reszta, czyli to, co wymieniłam ma początku, jest tylko lansem, blichtrem, malowaną wydmuszką i nie kosztuje wiele wysiłku w przeciwieństwie do poznania i zrozumienia innego sposobu myślenia poprzez chociażby klaryfikowanie, doprecyzowanie wypowiedzi i odpowiadanie na zadane pytanie, a nie na to, co mamy w głowie. 
Niniejszym postem - mam nadzieję - wyraziłam wprost, jak chcę być traktowana w sieci i jak staram się traktować innych. Jeśli ktoś uważa, że moje deklaracje rozmijają się z praktyką, proszę o dowody. 
Inspiracją do tego postu były komentarze w dyskusji, w której ostatnio brałam udział, gdzie - zakwalifikowana jako oszustka, naciągaczka i kłamczucha - znalazłam się w doborowym towarzystwie "buca" i pani, która została wsadzona do jednego worka z trenerami-szołmenami, self-made-menami i hurra-jesteśmynajlepsi. Biję się w piersi: pokusa odpłacenia pięknym za nadobne była ogromna. Ale nie uległam. Zamiast tego wolałam napisać ten post u siebie, nawet jeśli nie dostanę "lajków". :)
Zapraszam do merytorycznej dyskusji.
Dla przypomnienia załączam link do zasad dobrego zachowania w internecie - netykieta