Pamiętacie jeszcze plakietki "wzorowy uczeń"? Dostawało się je w szkole podstawowej za wzorowe zachowanie i dobre/bardzo dobre wyniki w nauce. Czyli za stan "nie ma się do czego przyczepić". Byłam dumną posiadaczką tej odznaki. To był swego rodzaju sukces. Potem plakietki wyszły z obiegu, ja przestałam być wzorową uczennicą, choć cały czas utrzymywałam poziom "nie ma się do czego przyczepić".
Z moich obserwacji i doświadczenia wynika, że nasz system edukacji promuje wzorowość rozumianą jako pilność, grzeczność i posłuszeństwo. Taka postawa była też utrwalana przez nasz poprzedni ustrój i pewnie długo jeszcze w naszym kraju będzie się cieszyła powodzeniem. Kilka lat temu czytałam artykuł nt. wychowania dzieci w Polsce i na Zachodzie oraz w Stanach. Zwróciłam uwagę na wyniki badań, które wykazały, że podstawowe pytanie polskich rodziców odbierających dzieci z przedszkola czy szkoły dotyczy tego, czy były grzeczne i czy wszystko zjadły. Rodzice w USA pytają swoje pociechy o to, czy dobrze się bawiły. Tak, u nas nauczyciele i rodzice cenią sobie przede wszystkim grzeczne dzieci... Któregoś dnia, po powrocie ze szkoły moja córka, ciężko wzdychając, powiedziała, że gdyby pani od przyrody chciała rozmawiać, to ona zapytałaby ją o... (i tu posypały się pytania, które nurtują moje dziecko, a na które nie uzyskała odpowiedzi). Ta mała już wie, że lepiej nie pytać, żeby nie denerwować nauczycielki. Trening już się zaczął...
Takie podejście przejawia się potem również w środowisku pracy. Wokół pełno jest osób, które można określić jako 'bmw' - bierny, mierny, ale wierny. Ba, takie osoby są cenione, bo są określone jako "niekonfliktowe". (Tak na marginesie: trzeba odróżnić konfliktowość od pieniactwa; ale to temat na odrębny post:.)
W czasie, kiedy potrzebujemy innowacyjnych ludzi, taka postawa jest nagminna, co kiepsko wróży postępowi. Ale jest za to bardzo mocno utrwalona. Oczywiście, są tez osoby bardzo twórcze, przedsiębiorcze i odważne, ale chyba nie będzie zbytnim uogólnieniem stwierdzenie, że to nie są GRZECZNI (w znaczeniu: posłuszni) ludzie. Zapewne chęć odreagowania dziesięcioleci takiego treningu była m.in. przyczyną sukcesu książek z cyklu "Grzeczne dziewczynki nie awansują".
Niedawno uświadomiłam sobie, że choć formalną edukację zakończyłam już
dawno, to wciąż w swoich własnych oczach chcę zasługiwać na tytuł
wzorowej uczennicy. Próbuję być bardzo dobrą matką, żoną, pracownicą,
trenerem itd. I jeszcze zachowywać równowagę między różnymi dziedzinami
życia. To wielki wysiłek. Patrząc wstecz, widzę, jak wiele energii mnie to kosztuje. Być może to skłonność do perfekcjonizmu nie pozwala mi odpuścić, pobyć od czasu do czasu "gorszą". Uczę się akceptacji tego, że czasem coś mi nie wyjdzie, że nie wszystko jestem w stanie zrobić perfekt. Od wielu lat "zmagam się" z pieczeniem ciast. Z najprostszego przepisu potrafię zrobić totalną klapę. Po którejś kolejnej nieudanej próbie (ciasto drożdżowe rosło mi już w trzech garnkach w piekarniku - chyba dałam za dużo drożdży) moje dzieci stwierdziły, że kiedyś napiszą książkę o moich wypiekach. Zakalce, ciasta z serkiem topionym zdecydowanie nie mieszczą się w moim obrazie wzorowej gospodyni domowej... I to jest dla mnie czas, aby to zaakceptować.
Wierzę, że słowa mają moc. Moje - zapisywane w tym miejscu - niech służą inspiracji i rozwojowi tych, którzy tutaj bywają.
wtorek, 29 listopada 2011
poniedziałek, 14 listopada 2011
Małżeńska przysięga
"Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci"Te słowa wypowiedziało już miliony ludzi na świecie. Ale - jak dowodzą rosnące statystyki rozwodowe - niewielu udaje się dotrzymać tej przysięgi. Na początku zapewne wszyscy wierzą, że właśnie takie będzie ich małżeńskie życie - wypełnione miłością, wiernością i prawdą. Często jednak okazuje się, że w gruncie rzeczy te wspaniałe cnoty są oczekiwaniami w stosunku do drugiej strony, których w dodatku nie ma ochoty spełnić.
Od wielu lat pracuję z parami, ludźmi, którzy przygotowują się do ślubu. I -choć w ciągu ostatnich liku lat widzę zmiany na lepsze - wiele osób nie zdaje sobie sprawy, co dla nich oznaczają słowa przysięgi. Mają jedynie mgliste pojęcie, które można streścić w zdaniu: "A potem żyli długo i szczęśliwie". Konkretów, pomysłów na to szczęście brak. Nie dotyczy to, niestety, młodych ludzi. Wtedy mogłabym uznać, że to wynik niedojrzałości. Często jednak taka sytuacja ma miejsce w przypadku osób, które są ze sobą długo, mają dzieci. Za każdym razem zdumiewa mnie beztroska i pochopność w składaniu takich wiążących deklaracji. I to nawet nie jest kwestia dojrzałości. Raczej bezmyślności. Takie osoby często tłumaczą się brakiem czasu; nie mają możliwości zatrzymać się i pomyśleć o swojej przyszłości, oczekiwaniach. "Wie Pani, jak to jest: praca-dom, praca-dom. Na nic innego nie mam już siły" - słyszę. Nie; nie wiem, jak to jest. Kiedy mam podjąć jakąś ważną, życiową decyzję, biorę kartkę, długopis i rozważam wszystkie "za" i "przeciw". W trudnych, kryzysowych momentach mogę wrócić do tych zapisków. Nawet, jak się okazuje, że podjęłam błędną decyzję, to przekonuję się, że była ona mądra (bo przemyślana) na miarę tamtego czasu i mojego poznania. Wiem, ze warto poświęcić czas na to.
Obecnie za mocno - moim zdaniem - promuje się podejście "idź za głosem serca". Takie impulsy są potrzebne i ważne. Ale największe znaczenia mają na początku, żeby coś zacząć, ruszyć siedzenie z miejsca. Niestety, nie na długo to wystarcza. Potem jest pole dla naszej racjonalności, planowania i decydowania. Te impulsy, to nasze emocje. One też są potrzebne i dobre, dodają kolorów naszym doświadczeniom. Ale wystarczająco wiele razy przekonałam się, że są "zasłoną dymną". Mądrym zachowaniem jest poczekać aż kurz opadnie. Wtedy możemy zobaczyć rzeczy wyraźniej i podjąć lepsze decyzje. Ma to ogromne znaczenie w przypadku decyzji o małżeństwie, szczególnie, że często oznacza to w konsekwencji dzieci i kredyt(y). Podejście "bo my się kochamy", to jedynie dobry początek do budowania poważniejszej relacji. Ale to za mało, by wytrwać razem wiele lat i tworzyć satysfakcjonujący związek.
Dobrze mieć świadomość, co dla mnie osobiście kryje się pod słowami przysięgi małżeńskiej. Czy tak samo rozumiemy wierność, uczciwość małżeńską? Własne przemyślenia mogą być początkiem ciekawej dyskusji.
Może słowa ślubowania, które znalazłam w książce J. Santorskiego "Ludzie przeciwko ludziom", lepiej oddają istotę małżeńskiej relacji?
"Biorę cię za męża (żonę), abyś mnie zadowalał(a), ale i frustrowała; byś wyczuwał(a) mnie i rozumiał(a), ale i nie dostrzegał(a) moich uczuć i punktu widzenia; byś cieszył(a) się, że jestem tym, kim jestem i nie narzucał(a) mi co mam robić, a czego nie; byś szanował(a) mnie i drwił(a) ze mnie [no, w każdym razie nie przy ludziach]; byś był(a) wobec mnie pobłażliwy(a), ale i wymagający(a), czasem egoistyczny(a), czasem nadmiernie troskliwy(a); byś był(a) nieustępliwy(a) i sprawiedliwy(a), dumny(a) i pokorny(a). Każde dobre doświadczenie, ale i nieporozumienie, i trudności będę traktować jako lekcję, którą mi zadajesz, abym się rozwijał(a) i będę ci za nią dziękować.A najpilniejszym(ą) uczniem (uczennicą) będę na lekcjach czułości, miłości i radości wspólnego życia"
Subskrybuj:
Posty (Atom)