Czytałam niedawno wypowiedź
oburzonego dyrektora ds. rozwoju na temat pokory. W ostrych słowach ocenił tę
cechę jako uległość i słabość.
Moim zdaniem, dziś to słowo jest
bardzo niechciane, wstydliwe. Pokora nie jest mile widzianą towarzyszką, zwłaszcza
w zawodach, jak ja to nazywam, "frontalnych", w których pracujemy z
ludźmi na pierwszej linii (trenerzy, prawnicy, nauczyciele, dziennikarze itd.).
Obowiązujący kierunek jest taki, że mamy być pewni siebie, przebojowi, uparcie
dążyć do celu. To jest wpisane w dzisiejszą definicję sukcesu. A pokora nieraz
wymaga kroku w tył, rezygnację z walki o swoje racje. Ewangeliści sukcesu
głoszą nam, że jesteśmy stworzeni do wielkich rzeczy. W efekcie nie ma komu
wykonywać tych małych, powszednich i nie tak spektakularnych.
Ale mnie ta pokora spać nie daje.
Zastanawiam się, czy i jak można ją połączyć z pewnością siebie, z sukcesem.
Czy w
ogóle taka cecha jest nam dzisiaj potrzebna?
Ciekawa jestem Waszego zdania.
/Zdj. pixabay.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz